niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział 12 "Nawet jeśli odejdziesz są ludzie, którzy o Tobie nie zapomną"

Trójka hybryd patrzyła na spokojne wody jeziora. Nie byli gotowi by pożegnać tych, których kochali.
- James, zawsze będę cię kochał. Mimo tak krótkiego czasu dałeś mi wszystko czegokolwiek pragnąłem. Żegnaj - Louis włożył urnę z prochami swojego ukochanego do łodzi, w której były rzeczy Jamesa.
- Odkąd pamiętam trzymaliśmy się razem i chroniliśmy się nawzajem, siostro. Nigdy nie zapomnę zwariowanej Lorraine - Jared zrobił to samo co Lu, tylko, że urna jego siostry spoczęła w drugiej łodzi.
Pozostała jeszcze jedna łódź. Dla Sarhy.
- Byłaś moim głosem rozsądku, gdy zbaczałam z drogi. Potrafiłaś mnie rozweselić i pocieszyć. Będe tęsknić. Wszycy będziemy.
Potem trzy łodzie zostały podpalone przez Ros za pomocą pochodni. Bez użycia magii, tak jak nakazywała tradycja.
- Wracamy? - zapytał Kol, który cały czas stał na uboczu.
- Wy wracajcie. Chcę zostać sama - westchnęła smutno Ros.
- Jesteś pewna?
- Tak tato. Nie odwali mi tym razem. Obiecuję.
Kiedy chłopaki odjechali Rosario w wampirzym tempie podbiegła do grubego drzewa. Wyciągnęła stamtąd Dereka Hale'a.
- Co tu robisz? - zapytała chłodno.
- Chciałem się upewnić, że wszystko z tobą w porządku.
- Dobra. Upewniłeś się. Teraz sobie idź.
- I co zamierzasz zrobić? - kompletnie zignorował jej prośbę.
- Wyjeżdżam.
- Gdzie?
- Do Nowego Orleanu. Tam gdzie powinnam być. Z moim ojcem i rodziną.
- Beacon Hills za bardzo rani, co nie? - Derek był smutny. Nie chciał by Mikaelson wyjeżdżała.
- Trafiłeś w sedno. Proszę cię tylko o jedno - zaczęła niepewnie.
- Tak?
- Zapomnij, że chciałam cię zabić.
- Wybaczam ci i zapomnę. To nie byłaś ty - stwierdził Alfa.
- Właśnie byłam - powiedziała głucho i odwróciła się by wyjść z lasu.
- Zobaczę cię jeszcze? - krzyknął za nią Hale.
- Nasze drogi się jeszcze nie raz skrzyżują - odpowiedziała i zniknęła mu z pola widzenia.
- Mam taką nadzieję - te słowa wypowiedział już do głuchej ciszy.

 Rebekah pakowała się dobre pół dnia. Miała problemy z spakowaniem wszystkich ubrań, więc Elijah i Klaus musieli dokupić walizki.
 - Myślicie, że łatwo jest mi cokolwiek spakować? To jest trudne!
 - Tak, tak, to bardzo trudne. Bex i tak ludzie od przeprowadzki przyjadą po większość rzeczy - westchnął zirytowany Nik.
 - Mów co chcesz. Nie chcę by ktokolwiek dotykał moich ubrań - odgryzła się.
 Za to Jared i Louis spakowali się w niecałą godzinę. Większość rzeczy oddali na cele charytatywne i zabrali tylko kilka par ubrań.
 - Ros? Możemy porozmawiać? - zapytał Jared uchylając lekko drzwi do jej pokoju.
 - Wejdźcie - zaprosiła ich do środka.
 Jared wszedł do pokoju, a za nim Lu. Obaj byli bardzo poważni i smutni.
 - Bo... my chcemy wyjechać - zaczął powoli Louis.
 - Chłopcy, oczywiście, wyjedźcie. Na tak długo jak chcecie - uśmiechnęła się słabo do nich.
 - Nie jesteś zła? - zdziwił się Jared.
 - Czy byłam kiedykolwiek zła, że chcecie odpocząć? Nigdy. Rozumiem was - przytuliła ich. - Kiedy chcecie wyjechać?
 - Jeszcze dziś - mruknął smutno Lu.
 - Dobrze. Idźcie już.
 Kiedy wyszli Ros usiadła na łóżku i schowała głowę w dłonie. Nie chciała by teraz wyjeżdżali, ale tak będzie lepiej. Ona też musi się pozbierać, a do tego potrzebuje samotności.
 Tak więc wieczorem odprowadziła ich do samochodów.
 - Wróćcie kiedy tylko zechcecie - przytuliła ich mocno. - I jeśliby się coś działo to piszcie.
 - Obiecujemy - powiedzieli chórem.
 Wsiedli do swoich samochodów i pojechali w dwie różne strony.
 - Wrócą - Kol położył dłoń na ramieniu Ros. - Kochają cię i wrócą.
 - Wiem - szepnęła i odwróciła się by wejść do domu.

 Następnego dnia wściekła Rebekah tylko z jedną walizką szła w stronę samochodu.
 Kiedy wyjeżdżali z Beacon Hills, Rosario wydawało się, że za linią drzew dostrzegła parę oczu lśniących na czerwono. Oraz usłyszała wycie pełne żalu. Jej serce ścisnęło się, ale nie mogła wrócić. Nie do miejsca, które sprawiło, że zbyt dużo straciła, W duchu obiecała sobie, że nigdy więcej do tego nie dopuści. Nawet za cenę swojej śmierci.
 - Skarbie, jeśli kocha to pojedzie za tobą. Nawet na koniec świata - spróbował pocieszyć córkę Kol.
 - Nie martwię się o to. Wolałabym by nie próbował. Nigdy.
 - Zostaw ją Kol - odezwała się Davina. - Potem porozmawiamy, okay? - Dav obróciła się do tyłu by spojrzeć na Rosario.
 - Okay - Hybryda posłała jej słaby uśmiech i zamknęła oczy.
 Odpłynęła w sen. 
 Ponownie śniła o miasteczku, które zostało zdemolowane. Bez mieszkańców, z trupami. Rozglądała się po placu przerażona.
 - Rosario Mikaelson. Dawno się nie widzieliśmy - usłyszała za sobą męski głos.
 Odwróciła się powoli. Szok malował się na jej twarzy.
 Obudziła się gwałtowanie. W samochodzie było ciemno.
 - Ros, słońce, powinnaś jeszcze pospać - szepnął Kol, tak cicho by nie obudzić Daviny.
 - Już mi wystarczy. Za ile będziemy?
 - Za trzy, dwa, jeden - uśmiechnął się szeroko Pierwotny kiedy przejechali znak zwiastujący, że są w Nowym Orleanie. - Witaj w mieście wampirów.

Koniec części pierwszej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od komentowania jeszcze nikt nie umarł ;)