niedziela, 27 listopada 2016

Zawieszam :(

Niestety zawieszam opowiadanie na czas nieokreślony. Nie mam na nie w ogóle czasu i weny. Najpierw skończę pisać na wattpadzie to co zaplanowałam, a potem tu wrócę ;)

czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział 3 "Stara miłość nie rdzewieje"

Macie się cieszyć. Wprowadzamy naszą kochaną ekipę z Mystic Falls do świata Teen Wolf :)
+ Nathaniel Buzolic ma dzisiaj urodziny :*


___________________________

Mystic Falls

Caroline Forbes przechadzała się wściekła po salonie w posiadłości Lockwoodów. Wszystko zwaliło się na nią naraz. Śpiączka Eleny, Heretycy w Mystic Falls, jakaś chora psychicznie łowczyni wampirów, Julian i jej dziwna ciąża z dziećmi Alarica i Josette.
- Care, uspokój się - mówiła Bonnie. - Znajdziemy sposób by ich powstrzymać. Zawsze nam się udawało.
- Tak, wiem. Tylko, że prawie za każdym razem byli tutaj Mikaelsonowie! I jakoś powstrzymywali te wszystkie ataki?! A jak? Bo są Pierwotnymi! - oburzała się Caroline.
- To może ich najlepiej tu sprowadźmy z powrotem?! - zakpił Damon.
- Nie wierzę, że to mówię, ale masz racją, Damon - powiedział Stefan.
- Co?! - krzyknęli na raz Forbes, Bennett, Enzo i starszy Salvatore.
- To co słyszycie. Mikaelsonowie może i są zdrowo stuknięci, ale za to skuteczni - mruknął Stefan.
- I co? Niby jak ich sprowadzisz?
- Ty ich sprowadzisz, Caroline - odpowiedział dziewczynie. - Wszyscy wiedzą, że Klaus ma do ciebie słabość.
- To kogo wyślesz razem z Barbie? Przecież jest w stanie błogosławionym i nie może sama jechać - powiedział Damon.
- Bonnie, Enzo i Caroline pojadą. Nas Heretycy nie wypuszczą z miasta.
- Kiedy mamy jechać? - zabrał głos Lorenzo.
- Najlepiej jutro.


Beacon Hills

Na lekci w-fu Bobby Finstock zorganizował zajęcia na ściance wspinaczkowej
- Derek przemienił już Isaaca. Jak myślisz kto będzie następny? - mówił Scott do Allison podczas wspinania się po ściance.
- Nie wiem. Isaac był gnębiony przez ojca, czyli był tak jakby słaby.
- Czyli, że tym kieruje się Hale. Słabymi nastolatkami.
- Pewnie tak - Argent uśmiechnęła się słodko do Scotta i ten stracił równowagę i i spadł ze ścianki wspinaczkowej.
- McCall cieszy mnie widok twojego bólu - pochylił się nad nim trener. - Następna para! Bilinski i Reyes! Na ściankę!
Oboje podeszli do lin i się w nie zapięli. Zaczęli się wspinać. Erica Reyes zatrzymała się w połowie.
- Co z nią? - zapytał Finstock.
- Ma apopleksję - powiedziała Lydia Martin.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział? Erica, możesz zejść. Po prostu odepchnij się od ściany. Na dole leży materac.
Blondynka upadła na materac. Po kilku sekundach dostała drgawek. Allison podeszła do niej i ułożyła ją na boku.
- Wezwijcie karetkę!
Kilkanaście minut później przyjechało pogotowie i zabrało Ericę do szpitala. Wielu uczniów się śmiało z Reyes jak i całej sytuacji.
- Wszyscy jesteście powaleni - warknęła Allison. - Ogarnijcie się! - krzyknęła do nich.


Wieczór...

Erica przebudził się czując jak ktoś pcha jej łóżko. Kiedy się zatrzymało ze strachem stwierdziła, że był to mężczyzna. Niebywale przystojny mężczyzna.
- Spokojnie - powiedział. - Nazywam się Derek i jestem w stanie ci pomóc - uśmiechnął się seksownie.
- Jak? - zapytała drżącym głosem.
W odpowiedzi jego oczy zrobiły się czerwone.
Następnego dnia Erica mogła wyjść ze szpitala. Postanowiła się przygotować do szkoły. Jako iż czuła się o wiele lepiej fizycznie i psychicznie postanowiła ubrać się w coś co leżało od dawna na dnie szafy. Z chytrym uśmiechem wyszła z domu i pojechała razem z Derekiem do szkoły. Bardzo się jej spodobało, to, że podwiózł ją tak przystojny mężczyzna. Do szkoły dotarła w porze lunchu.
Idąc przez szkolny korytarz z satysfakcją spostrzegła, że chłopcy pochłaniają ją wzrokiem. Kiedy weszła do stołówki wszyscy gapili się na nią.
- Kto to u diabła jest? - usłyszała Lydię Martin.
- Erica - powiedział Scott.
Reyes zabrała jabłko z tacy jakiegoś chłopaka i wyszła ze szkoły. Scott i Stiles pobiegli za nią.
Gdy byli przed szkołą zobaczyli jak blondynka wsiada do Camaro Hale'a. A sam Alfa uśmiechnął się szeroko.
- To on się uśmiecha? - wykrztusił Stilinski, kiedy samochód Dereka zniknął.
- Bardziej bym się martwił Ericą - mruknął McCall.

Minęło kilka dni i Erica zrobiła furorę wśród chłopców. Każdy chciał z nią siedzieć na lekcjach czy to na stołówce, na w-fie radziła sobie całkiem nieźle. Po prostu była popularna. A Isaac nadal ukrywał się u Dereka.
Scott i Stieles woleli się na razie nie przejmować stadem Dereka i skupili się na sobie i swoich wybrankach.
- No dawaj Boyd. Dam ci pięćdziesiątkę - powiedział Stiles do Boyda, który sprzątał lodowisko i miał do niego klucze.
- Okay. Ale macie niczego nie zniszczyć, bo inaczej następnym razem nie dam wam kluczy.

Na lodowisku Allison uczyła Scotta jeżdżenia na łyżwach, a Lydia rozmawiała z Stilesem.
- Pomarańczowy i niebieski nie idą ze sobą w parze - powiedziała ironicznie Martin spoglądając na koszulkę, którą Stilinski jej proponował i weszła na lód.
Stilinski podziwiał jazdę Lydii jak i ją samą. Potem wstał i sam wszedł na lodowisko.
Jeździli dość długo dopóki Lydia nagle nie uklękła na środku lodowiska i nie zaczęła krzyczeć.

Następnego dnia chłopcy oddali klucze Boydowi. Chłopak nawet nie odwzajemnił uśmiechu Scotta. Jak zawsze był ponury przez co nikt nie chciał z nim rozmawiać.
Kolejne dni, kolejne nudne lekcje i kolejne treningi lacrosse. Scott, Allison i Stiles myśleli, że Derek przestał tworzyć nowe wilkołaki. Choć nadal spekulowali nad nową "ofiarą".
- Chwila! - przerwał Stiles. - Coś tu nie gra - rozejrzał się dokładnie po sali. Jego czujny wzrok natrafił na stolik, który zwykle był zajmowany przez... - Boyd! Nie ma go.
- Może jest chory? - zasugerował Scott.
- On nigdy nie choruje...
- Nie sądzisz, że...? - przęłknął gulę McCall.
- Derek chce go przemienić. Jak myślisz, gdzie się teraz znajdują?
- Może w jego domu? Albo na lodowisku?
- Ty sprawdzisz lodowisko, a ja dom - powiedział Stiles.
Jednocześnie wstali i opuścili szkołę. Zapakowali się do jeepa Stilinskiego. Jako iż do domu Boyda było bliżej Stiles wysiadł i pozwolił przyjacielowi poprowadzić jego maleństwo.
- Tylko nic nie zepsuj - zagroził i zatrzasnął drzwi.
Stilinski z duszą na ramieniu zapukał do drzwi domu Boyda.
- Nie ma go tu - podskoczył ze strachu. Odwrócił się i ujrzał Ericę Reyes.
- To gdzie jest?
- Nie twoja sprawa - zamachnęła się i uderzyła jego głową o ścianę.
Ocknął się dopiero po godzinie. Znajdował się w kontenerze na śmierci.
- No nie! - jęknął. - Cuchnę jak skunks. Oby Scottowi się poszczęściło.


Godzinę wcześniej...

Scott właśnie dojechał na lodowisko. Wysiadł z jeepa i wszedł do środka. Z ulgą zobaczył Boyda, który czyścił lód. Nie zorientował się, że ktoś za nim stoi póki nie został rzucony na środek lodowiska.
- Orient Scott - powiedział Derek.
Tym czasem Boyd zszedł z pojazdu i stanął obok Alfy.
- Nie rób tego, Boyd. Nie masz pojęcia w co się pakujesz - stęknął i podniósł się.
- Przecież to nic złego! - zawołała Erica z wejścia. Za nią pojawił się Isaac.
- Powiedzcie jak się czujecie z nowymi zdolnościami - zaproponował Hale.
- Poza tym, że muszę się teraz ukrywać jest cudownie - powiedział Isaac.
- Erica?
- Niesamowicie.
Scott skorzystał z rozproszenia wilkołaków i rzucił się na Dereka. Jednak on był szybszy i go odepchnął.
Erica i Isaac chcieli także zaatakować McCalla, ale Hale im zabronił. Sam chciał się z nim rozprawić.
Derek nie dał mu tak łatwo wstać. Zaatakował. McCallowi udawało się bronić przez chwilę, jednak po kilku minutach nie dał rady i cały pobity padł ponownie na lód.
- Za późno - Boyd odsłonił ugryziony bok brzucha.
- Wiesz co cię czeka? - spytał słabo Scott.
- Wiem. Nigdy więcej samotności - i całe stado opuściło budynek


Nowy Orlean...

Bonnie, Caroline i Enzo z ciężkimi sercami stanęli przed rezydencją Mikaelsonów. Byli w pełnej gotowości stawić czoło Pierwotnym. Caroline zadzwoniła dzwonkiem. Usłyszeli stukot obcasów. Drzwi otworzyła im niska brunetka.
- W czym mogę pomóc? - zapytała przyglądając się im uważnie.
Caroline mogła przysiąc, że jej oczy na chwilę zrobiły się czerwone.
- My do Klausa - odpowiedziała Forbes.
- Mogę wiedzieć z kim mam przyjemność?
- To Bonnie Bennett, to Enzo, a ja jestem Caroline Forbes - powiedziała blondynka. - A ty?
- Rosario Mikaelson - puściła im oczko. Przesunęła się żeby mogli wejść do środka. - Nik! - zawołała. - Do ciebie!
Nagle przez salon ktoś przeleciał. Okazało się, że był to Kol. Po drugiej stronie stała wkurzona Rebekah.
- Więcej nie właź do mojego pokoju! - i w wampirzym tempie zniknęła.
- Tato? - zapytała Ros, która patrzyła na niego z dezaprobatą.
Bonnie i Caroline wryło w ziemię. Były w szoku.
- Zajrzałem tam tylko. Zgubiłem gdzieś Davinę - i także zniknął.
- Caroline? - wszyscy spojrzeli w górę. Stał tam Niklaus Mikaelson. - Miło cię zobaczyć. Co tak stoicie? Zapraszam na górę. Tam się lepiej rozmawia. Ros, możesz znaleźć Elijahę?
- Jasne - mruknęła i wbiegła na górę. - Elijah? Rusz swój tyłek i chodź! - krzyknęła w jego sypialni.
- Już idę - powiedział i wstał z łóżka.
Elijah był trochę w szoku, gdy zobaczył, Caroline i Bonnie.
Bracia Mikaelson rozmawiali dość długo o problemach w Mystic Falls. Byli lekko zaniepokojeni wieściami o Heretykach, którzy opanowali miasteczko. Byli także zdziwieni tym iż Elena Gilbert ponownie jest człowiekiem oraz, że jest w magicznej śpiączce.
Rosario przysłuchiwała im się do momentu, gdy nie poczuła zadrapanie na szyi. Złapała się za kark i syknęła. Po sekundzie przestała panować nad własnym ciałem. Zachwiała się i upadła na podłogę. Chwilę potem była cała sparaliżowana.
- Ros? Co się stało? - Elijah w jednej chwili podbiegł do niej i posadził pod ścianą.
- Nie wiem - stęknęła.
- Co czujesz? - spytał Klaus.
- Nic. Kompletny paraliż... - zawiesiła się na moment. - Kanima - wykrztusiła.
- Kanima? - zdziwiła się Bonnie.
- Potem... - nagle zaczęła się dusić. W tym samym momencie zjawił się Kol z Daviną.
- Co tu się dzieje? - zdenerwował się.
Elijah wskazał na duszącą się Ros.
Kol usiadł obok niej i wziął ją na kolana. Głaskał ją po włosach i starał się ją uspokoić. Oraz samego siebie. Kiedy Rosario zaczęła kaszleć uderzył ją kilka razy w między łopatki. Z jej ust wyleciała woda.
- Boże - jęknęła. - Woda z basenu.


W tym samym czasie Beacon Hills...

Stiles właśnie wynurzył się z basenu wraz z sparaliżowanym Derekiem.
Dla wyjaśnienia:
Trwał mecz lacrosse. Stiles oczywiście nie grał i poszedł szukać bestiariusza. Niestety znalazła go Erica i zaprowadziła do Dereka. A potem zaatakowała ich kanima. Następnie Derek został sparaliżowany i Stilinski dla bezpieczeństwa zanurkował w basenie. Po jakimś tam czasie puścił Hale'a by zadzwonić do Scotta. Ten jednak nie odebrał i Stieles musiał zanurkować po Dereka.
- Dłużej nas tak nie utrzymam - stęknął Stilisnki.
- Nie waż się. To nas zabije!
Jednak chłopak go nie posłuchał. Podpłynął do krawędzi basenu i chwycił się za nią. Kanima spróbowała ich zaatakować, ale Scott jakimś cudem ją odciągnął i pomógł im wyjść. Kilka sekund później Hale odzyskał w miarę władzę nad ciałem i złapał odłamek lustra. Gdy kanima spojrzała na siebie, uciekła.
- Następnym razem nie odpuszczę ci, Stiles - warknął Derek. - Prawie mnie utopiłeś!

_____________________
Następny rozdział może się nie pojawić za tydzień, ponieważ dopiero zaczęłam go pisać

czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział 2 "Jesteśmy odpowiedzialni za to co robimy i za to, czego nie robimy"


Beacon Hills

 Isaac Lahey obudził się na prowizorycznym łóżku w prowizorycznym mieszkaniu Dereka Hale. Nie za bardzo wiedział co tam robił. Dopiero chwilę po przebudzeniu przypomniał sobie wczorajszą noc. Kolacja z ojcem, rana pod okiem, ucieczka i śmierć ojca. Przejechał dłonią po twarzy i westchnął.
 - Isaac, wstawaj. Spóźnisz się do szkoły - powiedział Derek zaglądając do "pokoju" Lahey'ego.
 Dodatkowo Hale rzucił mu torbę z ubraniami.
 Chłopak szybko się ubrał.
 Wszedł do "salonu" czyli wielkiego korytarzu i zobaczył swój plecak z książkami w środku. Chwycił plecach do rąk i zarzucił go na plecy. Wyszedł z budynku i wsiadł na rower. Zapowiada się ciekawy dzień.

 Scott i Stiles pisali test z chemii. Znając Harrisa test był przeraźliwie trudny.
 - Myślisz, że Lydia się znajdzie? - zapytał Stiles odwracając się do Scotta.
 - Na pewno. Nie martw się - odszepnął McCall i skupił się na teście.
 - To sprawdzian, panie Stilinski - powiedział Harris. - Jeśli jeszcze raz usłyszę pana głos, może się to dla pana skończyć kozą do końca pańskiej kariery szkolnej.
 - To tak można?
 - I znów. Twój głos. Naruszył pan jedyny impuls, jaki mogą naruszyć uczniowie. Widzimy się o trzeciej.
 Scott podniósł głowę i chciał coś powiedzieć do Stilesa.
 - Ty też McCall? - zapytał Harris.
 - Nie, proszę pana.
 I wszyscy powrócili do pisania sprawdzianu.
 Stiles był wściekły na nauczyciela. Mieli dziś po szkole szukać Lydii. I co? I teraz musi siedzieć w jakiejś durnej kozie, bo zadał durne pytanie. Życie jest nie sprawiedliwe.
 Na całe szczęście Stiles miał kozę zaraz po treningu lacrosse.
 - Czuję innego wilkołaka - oznajmił Scott w szatni.
 - Może to twój zapach? - zasugerował Stilinski.
 - Nie. Na pewno nie. Ten zapach jest inny.
 - Zapomniałeś, że Derek kompletuje stado?
 - Odnoszę wrażenie, że z Dereka robi się jeszcze większy dupek niż wcześniej - powiedział Scott.
 - To się nie pomyliłeś - zaśmiał się Stilinski.
 - Ruszcie tyłki i na boisko! McCall ty dziś stoisz na bramce. Ruchy, ruchy!
 Wszyscy zawodnicy wyszli na boisko. Scotty stanął na bramce.
 Każdy chłopak, który zaszarżował na bramkę był powalany przez McCalla na ziemię. A ten ich wąchał. Najbardziej zdziwił się temu Danny.
 - Jeśli chcesz się ze mną umówić, to wystarczy powiedzieć - mruknął Danny.
 - Wybacz - powiedział Scott i pomógł mu wstać.
 Następny miał być Jackson, ale ten zrezygnował, więc teraz była kolej Isaaca Lahey. Scott także spróbował go powalić, ale oboje wylądowali na przeciw siebie w przyczajonej pozycji. Obojgu oczy zaświeciły się na żółto.
 - Jesteś wilkołakiem - zdumiał się Scott.
 - Nie mów nikomu - Lahey zerwał się z ziemi poszedł usiąść na ławkę.
 Nagle policja wtargnęła na boisko i zabrała Isaaca.
 - Chodź - powiedział Stiles i pociągnął Scotta do szkoły.
 Kątem oka zauważyli, że Jackson także został wyprowadzony przez jednego z policjantów.
 Chłopcy usiedli na ławce pod drzwiami dyrektora. Scott powtarzał wszystko co usłyszał.
 - Wiedziałem, że Jackson to dupek, ale że aż taki? Egoista pieprzony - oburzył się Stiles, kiedy Scott powiedział mu, że Jackson nic nie zrobił, choć wiedział, że Isaac był bity przez ojca.
 Nagle drzwi od biura dyrektora się otworzyły i wyszła stamtąd policja. Był tam także ojciec Stilesa. Stilinski szybko wziął gazetę do ręki i ukrył za nią twarz.
 - Część Scott - powiedział szeryf do McCalla.
 Pan Stilinski spojrzał z dezaprobatą na syna i ruszył na innymi policjantami.
 - Chodź - Scott pociągnął kolegę za sobą. W ostatniej chwili wyszli na dwór. Właśnie odjeżdżał radiowóz z Isaaciem w środku. Lahey wyglądał na przerażonego.
 Chwilę potem pod szkołę podjechał Derek.
 - Wskakujcie - powiedział.
 - Ja nie mogę - powiedział Stiles. - Mam kozę
 - Olej to - warknął Hale.
 - Nie mogę. To koza u Harrisa.
 - Kiedy skończysz jedź od razu na posterunek. Będę tam czekać. Scott, chodź - powiedział Derek.
 - Nigdzie z tobą nie jadę!
 - Jeśli nie pojedziesz, to Isaac zostanie oskarżony i zamknięty w więzieniu. W jego domu są rzeczy, które mogą wskazać go jako zabójcę.
 McCall przez chwilę się wahał, po czym wsiadł do Camaro Hale'a.
 Migiem znaleźli się w domu Isaaca. Weszli do niego i Alfa kazał Scottowi zejść do piwnicy.
 - Widzisz? - Derek wskazał na starą zamrażarkę w kącie pomieszczenia. - Otwórz ją.
 Scott zrobił to co polecił mu Hale.
 - Skąd możesz mieć pewność, że Isaac nie zabił ojca?
 - Ponieważ ufam swoim zmysłom. Wszystkim. Nie tylko węchowi.
 McCallowi zrzedła mina.
 - Widziałeś trening lacrosse?
 - Jesteś hańbą dla wilkołaków. A teraz patrz na to - wskazał na ślady pazurów.
 - Isaac był trzymany w tym? - za jąkał się Scotty.
 - Za karę.
 - Dlatego go przemieniłeś?
 - Każdy chce mocy. To być może uratowało go na zawsze od takiego okrucieństwa.
 - Zapomniałeś o łowcach... - zaczął Beta.
 - Isaac wie o wszystkim. I nadal tego pragnął.
 - Nie możesz biegać sobie ot tak po mieście i przemieniać ludzi w wilkołaki!
 - Mogę jeśli tego chcą. Zostaniesz tu podczas pełni. Ja jadę po Isaaca. Stiles pewnie skończył swoją kozę - i Hale wyszedł z piwnicy.
 Scott z całej siły uderzył w ścianę.

 - Najtrudniej będzie prześliznąć się przy policjantce... - mówił Stiles.
 - Tym się ja zajmę - oznajmił Derek.
 - Niby jak?
 - Zagadam ją.
 - Ciekawe jak zaczniesz. No dawaj - ponaglił go Stilinski.
 Odpowiedziała mu cisza.
 Derek warknął sfrustrowany i wszedł do komisariatu. Stiles wślizgnął się za nim i ukrył się za filarem.
 - Dobry wieczór - przywitała się policjantka. - W czym mogę pomóc?
 - Hej - Derek błysnął zębami.
"Co Ros widziała w tym idiocie?" myślał Stiles.
 - Hej - odpowiedziała policjantka.
 Ale Stiles dalej nie słuchał. Poszedł do biura swojego ojca, ale po drodze natknął się na policjanta. Ten zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
 - Przepraszam... ja się.... tylko rozglądałem..... - przestał się tłumaczyć kiedy w ręce faceta zobaczył strzykawkę.
 Kopnął go w kolano i facet się zachwiał. Podłożył nogę Stilesowi i ten też upadł. Jednakże chłopakowi udało się wcisnął alarm. Derek szybko przybiegł, po drodze nadepnął na strzykawkę. Uderzył faceta w głowę i ten stracił przytomność. Potem oboje spojrzeli na drzwi od celi Isaaca. Były wyrwane z zawiasów.
 Wtem Lahey spróbował zaatakować Stilesa. Derek zaryczał. Chłopak skulił się pod ścianą.
 Kiedy Stilinski podniósł głowę nie było i Dereka i Isaaca.
 - Co do cholery się tu stało? - zapytał jakiś policjant.

 - Znaleźliśmy Lydię Martin - powiedział szeryf synowi, ponieważ ten wiedział, że to dla niego bardzo ważne.
 - Jest cała?
 - Cała i zdrowa. Jutro może wrócić do szkoły.


Tym czasem w Nowym Orleanie...

 Rosario Mikaelson starała się zapanować nad rządzą krwi. Była właśnie w klubie razem z ojcem i Daviną. Kol nie chciał zostawić jej samej w domu. Wolał ją mieć na razie blisko siebie.
 Właśnie w tej chwili Kol i Davina tańczyli razem na parkiecie. Pierwotnemu nie za bardzo podobały się klubowe rytmy, ale dzielnie to znosił dla swojej ukochanej.
 Ros bardzo chciała zabić faceta, który się do niej przystawiał, ale zbywała go za każdym razem. W końcu nie wytrzymała i warknęła na niego.
 - Spieprzaj ode mnie - zahipnotyzowała go i odepchnęła od siebie. - Wszyscy faceci to idioci.
 Oparła się o ścianę i westchnęła.
 "Za dużo ludzi. Za dużo krwi"
 Już pod jej oczami pojawiały się ciemne żyłki, kiedy usłyszała ryk. Ryk Alfy. Ryk Dereka.  Dziewczyna wybiegła na zewnątrz i zaczęła się rozglądać.
 - To nie możliwe. Nie ma go tu - szeptała sama do siebie. - Nie ma go tu.
 Komórka zaczęła wibrować w kieszeni jej dżinsów. Wyciągnął ją i sprawdziła numer. Był to Derek Hale. Odebrała połączenie.
 - Ros? Czy coś się stało? Dzwoniłaś - odezwał się Derek.
 - Nic się nie stało. To ty dzwoniłeś - Mikaelson zmarszczyła brwi.
 - Nie ważne. Co tam u ciebie? - zdawało się, że w jego głosie usłyszała troskę.
 - Nic. Nic poza denerwującymi facetami na imprezie.
 - Jesteś na imprezie? Czemu mnie nie wzięłaś? - udał smutnego.
 - Wybacz. Nie pomyślałam o tym.
 - Wybaczam. Tobie nie da się nie wybaczyć.
 - Wydajesz się być zestresowany. Czy coś się dzieje?
 - Niewiele. Nie martw się tym. Poradzę sobie. Jak zawsze.
 - Jeśli by coś się złego działo.... dzwoń, pisz, a nawet przyjedź.
 - Jasne. Bez ciebie tu nudno. Do zobaczenia, Ros.
 - Do zobaczenia, Derek - rozłączyła się.
 Nie wiedzieć czemu po jej policzku pociekła łza. Szybko ją starła i wysłała sms-a tacie, że wróci sama do posiadłości.

czwartek, 21 lipca 2016

Rozdział 1 "Na samotność skazują człowieka nie wrogowie a przyjaciele"

Beacon Hills... 

  Mikaelsonowie wyjechali, Derek stał się Alfą, Scott nadal był nieukiem, a Lydia uciekła ze szpitala. Z tego co Stiles wiedział to brała prysznic i uciekła. Bez ubrań. Razem z Scottem szukał jej, ale bez skutecznie.
 - Czyli Lydia zjadła wątrobę? - zapytał zdziwił się McCall.
 - Cóż, to jeden z najbardziej pożywnych organów - wyjaśnił Stilinski.
 Scott otworzył szeroko buzię. Zszokowały go słowa kolegi, który wypowiedział tamto zdanie z nonszalancją.
 Chłopcy wracali przez las. Nie rozmawiali mając nadzieję, że usłyszą Lydię gdzieś w krzakach. Ale zamiast Lydii Scott usłyszał innego wilkołaka.
 - Pomocy - krzyczał nieznajomy. - Pomocy!
 Chłopcy pobiegli w jego kierunku. Będąc na miejscu zobaczyli jak z jakiś wilkołak zwisa do góry nogami. Scott bez zastanowienia chciał mu pomóc, ale został pociągnięty do tyłu wraz z Stilesem.
 - Co wy dwaj wyprawiacie? - warknął Derek, chowając się razem z nimi za linię drzew.
 - Trzeba mu pomóc! - oburzył się Scott, ale Hale zatkał mu usta dłonią.
 - Teraz patrz uważnie McCall. To jest Omega, czyli wilkołak bez stada. Bez stada jesteś teoretycznie martwy - nakierował jego głowę w stronę Omegi.
 Wokół bezbronnego wilkołaka tłoczyli się łowcy. Najwyraźniej były to nowe nabytki Argentów, bo ich poprzednicy byli martwi. Właśnie w tamtym momencie najstarszy z nich przeciął wilkołaka na pół.
 Stiles z przerażeniem się cofnął w tył, przewracając się. Upadł z głuchym plaśnięciem. Scott nie mógł wydusić z siebie głosu. Był wytrącony z równowagi.
 - Widzisz? Nie wygrasz w pojedynkę. Dołącz do mnie Scott. Razem wygramy z nimi - zaproponował Alfa.
 Scott popatrzył na niego ze złością. W oddali było słychać łowców rozmawiających ze sobą.
 - To jest wojna! - krzyknął najstarszy.
 Po kilku minutach wszyscy łowcy zniknęli z zasięgu i słuchu i wzroku.
 - Mogłem go uratować! On szukał ciebie! Chciał Alfy!
 - Krzycz dalej, a oni tu wrócą i nas też zabiją - warknął Hale. - Jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń.
 I odszedł w mrok lasu.
 McCall pomógł wstać przyjacielowi z ziemi. Obaj zagapili się na wypatroszonego trupa. Nagle zapłonął wściekłych ogniem. Ich oczy momentalnie się rozszerzyły z zaskoczenia.
 - Jak to się stało? - wyjąkał Stiles.
 - Nie mam zielonego pojęcia. Chyba powinniśmy... - przerwał, gdy płomień momentalnie zgasł. - ... zgasić ogień - dokończył.
 Chłopcy wyszli z lasu. Woleli zapomnieć o całym wydarzeniu, choć z całą pewnością będą pamiętać tamtą makabryczną scenę.

 Następnego dnia chłopcy czekali na trening lacrosse. Trener Finstock gadał o tym, że ten kto znajdzie Lydię Martin dostanie specjalną nagrodę.
 - Dobra chłopcy! Ruszcie tyłki na boisko! Migiem!
 Zawodnicy posłusznie poszli na boisko.
 Stilinski i McCall zauważyli Jacksona stojącego z boku i przyglądającemu się innym zawodnikom z pogardą. Typowe dla niego. Stiles zdobył się na odwagę i podszedł do niego.
 - Masz jakieś wiadomości o Lydii?
 - Nie - burknął.
 - Na pewno?
 - Na pewno! Spadaj Stilinski - warknął Jackson.
 - Od tamtej nocy Jackson jest przerażający - mruknął Stiles.
 - Zawsze taki był - powiedział Scott.
 - Nie. Teraz jest jeszcze bardziej.
 - Przecież ugryzł go Alfa. I zbliża się pełnia. Pamiętasz jak to było ze mną? Byłem na okrągło wściekły.
 - Stilinski! McCall! Przestańcie gadać i na boisko! - krzyknął trener.


Tego samego dnia: wieczór...

 Isaac Lahey właśnie wrócił z treningu lacrosse. Czekał na niego ojciec z kolacją.
 - Jak było w szkole? - zapytał z udawaną beztroską pan Lahey.
 - Dobrze - Isaac uśmiechnął się.
 - Dostałeś jakąś dobrą ocenę?
 - Można by tak powiedzieć - odparł chłopak.
 Jego ojciec zmarszczył brwi, a jego twarz wydała się jeszcze bardziej surowa.
 - Można by tak powiedzieć? Co przez to masz na myśli? - jego ton był taki sam jak wyraz twarzy. Surowy, bezwzględny. Cholernie groźny.
 Isaac skulił się w sobie. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. Doskonale wiedział, że jeśli wyjawi ojcu prawdę ten przetrzepie mu skórę. I to bardzo porządnie. Ale na kłamstwie wyszedł by jeszcze gorzej.
 - Trójkę - wyszeptał drżącym głosem.
 - Możesz powtórzyć? - warknął pan Lahey.
 - Trójkę - powtórzył już na serio przerażony chłopak.
 - To ja ci daję dach nad głową, wyżywienie, a nawet pracę! A ty mi się tak odwdzięczasz?! - pan Lahey poderwał się z krzesła przewracając stół.
 Isaac przewrócił się wraz  krzesłem i upadł na podłogę tuż pod ścianą. Jego ojciec podniósł szklankę i rzucił nią w syna. Odłamek szkła trafił go tuż pod okiem. Zszokowany chłopak wyciągnął go z policzka.
 - Mogłem stracić oko - powiedział w końcu Isaac.
 - Nic ci się nie stało - prychnął jego ojciec.
 Jeszcze raz spojrzał na syna, ale ku jego zdziwieniu nie miał już pod okiem rany.
 - Isaac. Isaac! Poczekaj! - krzyknął kiedy jego syn wybiegł z domu i wsiadł na rower.
 Pan Lahey zgarnął kluczyki od samochodu ze stołu. Szybko pobiegł do garażu i otworzył go. Wsiadł do samochodu i spiskiem opon ruszył w ślad za synem.
 - Isaac?! - zatrzymał swój samochód, widząc rower syna porzucony na ziemi. - Isaac? - Usłyszał za sobą warknięcie. Groźne i gardłowe.
 Pędem odwrócił się do swojego pojazdu, ale to coś nie pozwoliło mu się dalej ruszyć. Podchodziło do niego powoli aż ukazało mu się w pełnej krasie. Pan Lahey krzyknął przeraźliwie. W tamtym momencie został rozszarpany przez potwora.
 Isaac za późno wybiegł zza budynku. Jego ojciec był już martwy.
 Chłopak bez namysłu chwycił za kierownicę roweru i skierował się do Dereka Hale'a.
 - Derek! - krzyknął Isaac Lahey, będąc w jego nowym "domu".
 - Isaac? Co się stało? - zapytał Alfa, wyraźnie zaskoczony obecnością swojej nowej Bety.
 - Mój tata... - jąkał się. - On nie żyje.
 - Zabiłeś go?!
 - Nie - na potwierdzenie pokazał swoje wilcze oczy. W dalszym ciągu były złote.
 - Ale jak to się stało?
 - Nie wiem, Derek. Pokłóciliśmy się i... rzucił we mnie szkłem. Odłamek trafił mnie pod okiem. Potem uciekłem, a on ruszył za mną. I coś.... go zaatakowało.
 - Okay. Zostań tutaj na noc - westchnął Hale.
 Isaac ruszył w kierunku wskazanym przez Dereka. A potem on sam poszedł do swojej "sypialni".
 - I co ja mam robić? - Alfa pytał sam siebie. - Trzeba teraz wszystkiemu zaradzić. Trzeba - szeptał, kładąc się do łóżka. - Gdyby Ros tu była... jedno spojrzenie i po sprawie - zasnął myśląc o córce Kola Mikaelsona.


W tym samym czasie Luizjana, Nowy Orlean (3 strefy czasowe do tyłu od Beacon Hills)

Słońce właśnie zachodziło tak zatoką, tworząc piękne wzory świetlne na wodzie. Wampiry wychodziły z ukrycia by zabawić się, bo za dnia nie mogli wyjść bez pierścieni słonecznych. Wilkołaki, które odzyskały wolność i były jak hybrydy mogły mieszkać w mieście zamiast na bagnach. Ale i tak większość nie ufała Mikaelsonom i woleli zostać na bagnach.
 Wieczorem po parku spacerowała przytulona do siebie para. Wracali akuratnie z randki.
 - Podobało się? - zapytał się Kol Daviny.
 - Bardzo - odparła czarownica i wielkim uśmiechem na twarzy.
 - Będziemy musieli to powtórzyć - szepnął jej do ucha Pierwotny.
 - Koniecznie - Claire obdarzyła go pocałunkiem.
 Przekroczyli próg posiadłości Mikaelsonów. Zastali tam o dziwno spokój. Żadnych ciał wyssanych z krwi, rodzeństwo Kola nie miało skręconych karków.
 - Wow - zagwizdał Kol.
 - No wow - poparła go Davina.
 - Tym razem nawet nie wyszła z pokoju - powiedział Elijah.
 - Dziwne - mruknął Klaus, który szkicował coś w swoim notatniku.
 Nagle zza balustrady pierwszego piętra wyleciało jakieś ciało pozbawione krwi. Nie została w nim ani kropla.
 - To ja z nią porozmawiam - powiedziała Davina i weszła na schody.
 - A ja wyniosę trupa - oznajmił Kol i wybiegł z rezydencji razem z ciałem.
 Davina szła korytarzem pierwszego piętra w stronę pokoju córki swojego chłopaka. Z głośno bijącym sercem zapukała do jej pokoju i uchyliła drzwi. Czarownica doskonale pamiętała pierwsze dni po powrocie do Nowego Orleanu. Rosario znikała w nocy i wracała nad ranem cała we krwi. I zawsze powtarzała, że nie pamięta co się z nią działo. Potem zaczęła robić imprezy w posiadłości i mordować ludzi podczas tańca. Do świtu nie dotrwał żaden imprezowicz.
 - Ros? - zapytała niepewnie wchodząc do pokoju.
 Odpowiedziało jej ciche mruknięcie.
 Ciemnowłosa dziewczyna siedziała pod ścianą. Z kącików jej ust spływała jej krew gościa, którego zabiła kilka chwil temu.
 - Co się stało skarbie? - zapytała z troską Davina.
 - To samo co zawsze Dav. Nic. Poza cholernym bólem - westchnęła Rosario.
 - Musimy w końcu porozmawiać - oznajmiła Claire. - Dobrze o tym wiesz.
 - Pytaj - odparła brunetka, ocierając ściekającą krew z ust.
 - Chciałaś wyjechać stamtąd bez zastanowienia. A z tego co mi mówiła Rebekah, to zwróciłaś uwagę jednego chłopaka, a on twoją. Czy nie warto było zostać, choćby dla niego.
 - Nie potrafiłabym tam żyć w miarę normalnie. Za dużo wspomnieć - wydusiła Ros.
 - Jakich wspomnień? Chodzi o twoją mamę, tak?
 - Nie tylko. To co tam się wydarzyło to wszystko moja wina - zaszlochała.
 Davina przytuliła ją, ignorując krew na jej koszulce.
 - To nie twoja wina. To nie twoja wina, że to były twoje pierwsze dni.
 - Właśnie, że moja. To ja się zakochałam w kimś, kto nie powinien być mój. I przez to on zginął - połknęła kilka łez. - Powiesiłam się obok niego na drzewie. Kiedy się ocknęłam nie wiedziałam co się stało. Potem wszystko się wyjaśniło. Wróciłam do wioski i zastałam tam istną masakrę. Dotarłam tam w chwili, gdy zabijali braciszka Lorri i Jareda. Małego niewinnego chłopca. Coś we mnie pękło i zaatakowałam sama całe stado wilkołaków. Zamordowałam każdego z wyjątkiem jednego małego chłopca. Brata mojej pierwszej miłości.
 - A Derek Hale jest jego potomkiem - domyśliła się Davina.
 - Nie masz pojęcia jacy są do siebie podobni - uśmiechnęła się blado Rosario.
 Obie zachichotały.
 - Nadal będziesz mieć te swoje czarne dni?
 - Wątpię - Mikaelson wstała z podłogi. - Muszę się wykąpać - i zniknęła zza drzwiami łazienki.
 Rozebrała się i weszła pod prysznic. Od razu zalał ją strumień gorącej wody. Krew wraz z wodą spływała z jej włosów i ciała. Dziewczyna zamknęła oczy i westchnęła.
 - Gdyby Derek tu był - mruknęła sama do siebie. - Ból by zniknął.

 - I co z nią? - zapytał Kol, gdy tylko Davina weszła do ich wspólnej sypialni.
 - Myślę, że będzie z nią lepiej - obdarzyła go uspokajającym uśmiechem.
 - Co ci takiego powiedziała, że jej uwierzyłaś?
 - Wyjaśniła mi czemu zabija. Próbuje bólem swoich ofiar zagłuszyć własny.
 - I tyle?
 - Jeszcze wyjaśniła mi co się stało kilka set lat temu. Biedna dziewczyna - Claire położyła się obok wampira.
 -  Czyli, że Ros potrzebowała tylko rozmowy? Jesteś genialna, Davino Claire. Kocham cię - przytulił ją do swojego boku.
 - Ja ciebie też - szepnęła i zamknęła oczy. Zasnęli wsłuchując się w swoje oddechy.

___________________
Niespodzianka!
Postaram się wstawiać rozdziały co czwartek ;) 

Część Druga




The Back The Love The Sacrifice



zwiastun (do kitu wiem)

i


postacie ;)



czwartek, 23 czerwca 2016

Cierpliwi bądźcie!

Przez jakiś czas nie będzie rozdziałów. Dopiero piszę 3, a chcę chociaż napisać połowę, czyli 6 rozdziałów ;)
Tym czasem zapraszam na nowy blog, który będę pisać wraz z koleżanką :)

niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział 12 "Nawet jeśli odejdziesz są ludzie, którzy o Tobie nie zapomną"

Trójka hybryd patrzyła na spokojne wody jeziora. Nie byli gotowi by pożegnać tych, których kochali.
- James, zawsze będę cię kochał. Mimo tak krótkiego czasu dałeś mi wszystko czegokolwiek pragnąłem. Żegnaj - Louis włożył urnę z prochami swojego ukochanego do łodzi, w której były rzeczy Jamesa.
- Odkąd pamiętam trzymaliśmy się razem i chroniliśmy się nawzajem, siostro. Nigdy nie zapomnę zwariowanej Lorraine - Jared zrobił to samo co Lu, tylko, że urna jego siostry spoczęła w drugiej łodzi.
Pozostała jeszcze jedna łódź. Dla Sarhy.
- Byłaś moim głosem rozsądku, gdy zbaczałam z drogi. Potrafiłaś mnie rozweselić i pocieszyć. Będe tęsknić. Wszycy będziemy.
Potem trzy łodzie zostały podpalone przez Ros za pomocą pochodni. Bez użycia magii, tak jak nakazywała tradycja.
- Wracamy? - zapytał Kol, który cały czas stał na uboczu.
- Wy wracajcie. Chcę zostać sama - westchnęła smutno Ros.
- Jesteś pewna?
- Tak tato. Nie odwali mi tym razem. Obiecuję.
Kiedy chłopaki odjechali Rosario w wampirzym tempie podbiegła do grubego drzewa. Wyciągnęła stamtąd Dereka Hale'a.
- Co tu robisz? - zapytała chłodno.
- Chciałem się upewnić, że wszystko z tobą w porządku.
- Dobra. Upewniłeś się. Teraz sobie idź.
- I co zamierzasz zrobić? - kompletnie zignorował jej prośbę.
- Wyjeżdżam.
- Gdzie?
- Do Nowego Orleanu. Tam gdzie powinnam być. Z moim ojcem i rodziną.
- Beacon Hills za bardzo rani, co nie? - Derek był smutny. Nie chciał by Mikaelson wyjeżdżała.
- Trafiłeś w sedno. Proszę cię tylko o jedno - zaczęła niepewnie.
- Tak?
- Zapomnij, że chciałam cię zabić.
- Wybaczam ci i zapomnę. To nie byłaś ty - stwierdził Alfa.
- Właśnie byłam - powiedziała głucho i odwróciła się by wyjść z lasu.
- Zobaczę cię jeszcze? - krzyknął za nią Hale.
- Nasze drogi się jeszcze nie raz skrzyżują - odpowiedziała i zniknęła mu z pola widzenia.
- Mam taką nadzieję - te słowa wypowiedział już do głuchej ciszy.

 Rebekah pakowała się dobre pół dnia. Miała problemy z spakowaniem wszystkich ubrań, więc Elijah i Klaus musieli dokupić walizki.
 - Myślicie, że łatwo jest mi cokolwiek spakować? To jest trudne!
 - Tak, tak, to bardzo trudne. Bex i tak ludzie od przeprowadzki przyjadą po większość rzeczy - westchnął zirytowany Nik.
 - Mów co chcesz. Nie chcę by ktokolwiek dotykał moich ubrań - odgryzła się.
 Za to Jared i Louis spakowali się w niecałą godzinę. Większość rzeczy oddali na cele charytatywne i zabrali tylko kilka par ubrań.
 - Ros? Możemy porozmawiać? - zapytał Jared uchylając lekko drzwi do jej pokoju.
 - Wejdźcie - zaprosiła ich do środka.
 Jared wszedł do pokoju, a za nim Lu. Obaj byli bardzo poważni i smutni.
 - Bo... my chcemy wyjechać - zaczął powoli Louis.
 - Chłopcy, oczywiście, wyjedźcie. Na tak długo jak chcecie - uśmiechnęła się słabo do nich.
 - Nie jesteś zła? - zdziwił się Jared.
 - Czy byłam kiedykolwiek zła, że chcecie odpocząć? Nigdy. Rozumiem was - przytuliła ich. - Kiedy chcecie wyjechać?
 - Jeszcze dziś - mruknął smutno Lu.
 - Dobrze. Idźcie już.
 Kiedy wyszli Ros usiadła na łóżku i schowała głowę w dłonie. Nie chciała by teraz wyjeżdżali, ale tak będzie lepiej. Ona też musi się pozbierać, a do tego potrzebuje samotności.
 Tak więc wieczorem odprowadziła ich do samochodów.
 - Wróćcie kiedy tylko zechcecie - przytuliła ich mocno. - I jeśliby się coś działo to piszcie.
 - Obiecujemy - powiedzieli chórem.
 Wsiedli do swoich samochodów i pojechali w dwie różne strony.
 - Wrócą - Kol położył dłoń na ramieniu Ros. - Kochają cię i wrócą.
 - Wiem - szepnęła i odwróciła się by wejść do domu.

 Następnego dnia wściekła Rebekah tylko z jedną walizką szła w stronę samochodu.
 Kiedy wyjeżdżali z Beacon Hills, Rosario wydawało się, że za linią drzew dostrzegła parę oczu lśniących na czerwono. Oraz usłyszała wycie pełne żalu. Jej serce ścisnęło się, ale nie mogła wrócić. Nie do miejsca, które sprawiło, że zbyt dużo straciła, W duchu obiecała sobie, że nigdy więcej do tego nie dopuści. Nawet za cenę swojej śmierci.
 - Skarbie, jeśli kocha to pojedzie za tobą. Nawet na koniec świata - spróbował pocieszyć córkę Kol.
 - Nie martwię się o to. Wolałabym by nie próbował. Nigdy.
 - Zostaw ją Kol - odezwała się Davina. - Potem porozmawiamy, okay? - Dav obróciła się do tyłu by spojrzeć na Rosario.
 - Okay - Hybryda posłała jej słaby uśmiech i zamknęła oczy.
 Odpłynęła w sen. 
 Ponownie śniła o miasteczku, które zostało zdemolowane. Bez mieszkańców, z trupami. Rozglądała się po placu przerażona.
 - Rosario Mikaelson. Dawno się nie widzieliśmy - usłyszała za sobą męski głos.
 Odwróciła się powoli. Szok malował się na jej twarzy.
 Obudziła się gwałtowanie. W samochodzie było ciemno.
 - Ros, słońce, powinnaś jeszcze pospać - szepnął Kol, tak cicho by nie obudzić Daviny.
 - Już mi wystarczy. Za ile będziemy?
 - Za trzy, dwa, jeden - uśmiechnął się szeroko Pierwotny kiedy przejechali znak zwiastujący, że są w Nowym Orleanie. - Witaj w mieście wampirów.

Koniec części pierwszej