piątek, 27 maja 2016

Rozdział 11 "Ból tak idealny perfekcyjnie wypełnia mnie całą od środka"

Istnieje prawdobodobieństwo, że jutro mnie nie będzie. Więc rozdział jest dzisiaj ;)

MUZYKA
______________________

 - Dlaczego? - zapytała Ros ojca i zapadła w sen.
 - Bo to by cię zniszczyło. Jak wtedy - szepnął Kol do "martwej" już córki.
 - Ale oni zamordowali Sarhę, Jamesa i Lorraine! - krzyknął do niego z wyrzutem Jared.
 - Kto? - zapytał Kol.
 Rieul wskazał łowców, którzy powoli się wycofywali.
 - Zraniliście mój skarb, wiecie? Moje jedyne dziecko. Ona tak wiele przeszła - mówiąc to Pierwotny podchodził powoli do ludzi uzbrojonych tylko w pistolety, które nie zrobiłyby wampirowi krzywdy. - I wiedźcie jedno. Zachował się tylko jeden idiota, który ją zranił. Wam nie pozwolę uciec - pokazał swoje kły.
 A oni zaczęli uciekać. Tylko, że z Pierwotnym nie mieli szans. Był w stanie ich wszystkich wybić co do jednego. I tak zrobił.
 Rodzeństwo Mikaelson patrzyło na tę scenę ze stoickim spokojem. Tylko leniwie wodzili oczami za swoim bratem mordującym ludzi.
 - Co się tak patrzycie?! Zróbcie coś - krzyknął Scott.
 Klaus podbiegł do niego i załapał za kurtkę.
 - Nigdy mi nie mów co mam robić. Ci ludzie skrzywdzili moją rodzinę. A każdy kto ją skrzywdził zasługuje na śmierć. Nawet brutalną z ręki Kola - uśmiechnął się do McCalla. - Kol, wystarczy! Są martwi. Davina, bądź tak miła i spal ich ciała - Hybryda zwrócił się do czarownicy.
 Po godzinie nie było ślady po masakrze w wykonaniu niestabilnej córki niestabilnego Pierwotnego jak i jego samego.
 Davinie udało się zebrać prochy martwych członków stada Rosario. Nie było to łatwe, ale nawet oddzieliła je od siebie.
 - To dla niej za dużo. Zdecydowanie za dużo - mruknął Kol patrząc na palące się ciała swoich ofiar.
 - Co się takiego wydarzyło, że Ros jest taka mroczna? - zagadnęła Dav.
 - Nie powinienem o tym mówić bez jej zgody. Zdradzę ci tyle, że wówczas straciła całą rodzinę, przyjaciół. I ukochanego.
 - Okropne.
 - Wierz mi. To co dzisiaj odstawiła to nic w porównaniu z wyrżnięciem dwustu wilkołaków - parsknął Kol.
 - Dwustu?! - zszokował się Stiles.
 - Myślisz, że będę pamiętać dokładną liczbę zabitych? To jesteś w błędzie - prychnął Mikaelson.
 - Nie chcę tutaj być - szepnął Stilinski do Scotta. - Zabierz mnie stąd.
 Scott, Stiles i Argentowie jak najszybciej ulotnili się z lasu. Pozostali tylko Jackson i Derek. Oraz Pierwotni i dwie Hybrydy, a także czarownica.
 - Ugryź mnie - powiedział Jackson do Hale'a. - Obiecałeś mi.
 Ten się uśmiechnął i spełnił jego życzenie. Chłopak poderwał się z ziemi i wsiadł do swojego Porsche.
 Derek wzruszył ramionami i poszedł szukać sobie nowego lokum, skoro stare było doszczętnie. zniszczone. Obejrzał się tylko raz na ciało Ros. Poczuł się cholernie smutny po tym jak próbowała go zabić.

 Kiedy byli już w domu Rebekhi i Ros, blond Pierwotna była zła. Polubiła te wilki. Byli mili, nie oceniali nikogo poza sobą, kochali się wzajemnie i wspierali. Ta śmierć była niesprawiedliwa. Strasznie niesprawiedliwa.
 - A ten dupek nawet nie kwapił się by jej pomóc.
 - O kogo ci chodzi Bex? - zapytał Kol.
 - O tego całego Hale'a! Dostał to co chciał i się ulotnił.
 - Wyciągniesz z niej to? - mruknął Elijah wskazując na sztylet w sercu Ros.
 Najmłodszy z Pierwotnych podszedł do brunetki, która "spała" na kanapie. Wyciągnął złote ostrze z jej serca.

 Louis i Jared czekali aż ich Alfa się przebudzi. Oboje byli zdruzgotani po wydarzeniach minionej nocy.
 Kiedy dziewczyna zaczerpnęła głęboko powietrza poderwali się z podłogi.
 - Powiedźcie, że tego nie zrobiłam - zaszlochała. - Powiedźcie, że to nie stało się naprawdę.
 Nic nie powiedzieli. Po prostu przytulili ją. A Ros płakała.
 - To za dużo - szeptała po uspokojeniu się. - To za dużo. Czy ja naprawdę chciałam go zabić? - zapytała po długiej chwili ciszy.
 - To teraz nieważne - do jej sypialni wszedł Kol.
 Jared i Lu wyszli, aby dać im trochę prywatności.
 - Jak się czujesz, skarbie? - zapytał delikatnie Kol, siadając na skraju jej łóżka.
 - Źle. Bardzo, bardzo źle - westchnęła z bólem.
 - Zorganizujemy im ceremonię pogrzebową. Taką jaką robią wilkołaki - uśmiechnął się pokrzepiająco do cóki.
 - Dziękuję - kiedy już wychodził dodała. - Wracam z tobą. Do Nowego Orleanu.

 Następnego dnia nikomu nie było do śmiechu.
 Kol był ubrany cały na czarno. Jak Jared i Louis. Żaden Pierwotny poza Kolem nie szedł nad jezioro. Nie wolno im było.
 - Gotowa? - zapytał ojciec Rosario.
 - Nigdy nie będę gotowa - odparła zimnym tonem.
 Za wszelką cenę starała się nie rozpłakać.
 Wyszli z domu. Pojechali jednym samochodem do lasu. Każda hybryda trzymała jedną urnę z prochami. Jared Lorraine, Lu Jamesa, a Ros Sarhy. Wydawało im się, że ich dłonie płoną od dotykania urn.
 Chcieli stamtąd uciec. I to jak najszybciej.

1 komentarz:

Od komentowania jeszcze nikt nie umarł ;)