_______________________________
Szkoła była zamknięta do końca tygodnia. I wszyscy zastanawiali się dlaczego.
Kiedy już było trzeba wrócić do szkolnej codzienności nikt nie pytał o sytuację z poprzedniego tygodnia. I tak wiedzieli, że nie uzyskają odpowiedzi.
- Gotowa do szkoły - zapytał zatroskany Elijah swojej siostry.
Pierwotny nalegał by została jeszcze w domu, ale Rebekah była nieustępliwa.
- Im szybciej wrócę do rzeczywistości, tym lepiej.
- Może zostanę dłużej, zamiast dziś wyjeżdżać?
- Nie. Wracaj. Musisz przypilnować Klausa, aby nie przeszkadzał Hayley spotykać się z Hope. A tak poza tym - szepnęła - trzeba opiekować się Kolem.
- Słyszałem! - krzyknął chłopak.
- Oj, bo jeszcze zranię twoje ego - rzuciła kąśliwie Bekah.
- Był kiedyś taki chłopak. Ach, cierpiał przed śmiercią - powiedziała Rosario.
- To było kilka wieków temu! Boże, ale ja mam życie.
- Nie przesadzaj. Byłeś dwa razy martwy... - zaczęła Davina.
- ...I dwa razy przywrócony do życia. Nie licząc zasztyletowania - uśmiechnęła się córka Pierwotnego - możemy już iść?
- Jasne. Odprowadzimy tylko panów i jedziemy do szkoły.
Panny Mikaelson wypchnęły Kola i Elijhę z domu. Pożegnały się z nimi i Daviną. Kiedy odjeżdżali machały im.
- Wreszcie! Myślałam, że nigdy stąd nie wyjadą! - odetchnęła Pierwotna - dobra, trzeba jechać do szkoły.
Wsiadły do samochodu Rebekhi i ruszyły. Nie rozmawiały ze sobą. Nie miały o czym. Wszystkie tematy wykorzystały podczas dni wolnych.
- Będzie trochę nudno w domu. Może zrobimy imprezę? Tak pod koniec tygodnia? - zaproponowała Bekah - ale już trzeba zacząć planować.
- Już trzeba - powtórzyła głucho Rosario, która zdążyła zatracić się w swoich myślach.
Tym razem nikt nie przysiadł się do stolika panien Mikaelson. Jackson wahał się przez chwilę, ale Lydia pociągnęła go do jej stolika.
- Mamy na nich zły wpływ - skomentowała blondynka.
Rebekah kiedy tylko mogła trajkotała o przygotowaniach. Co chwila pytała Ros co sądzi o tym czy o tamtym.
- Bex, nie obraź się, ale nie lubię planować imprez. Zahipnotyzuj kilkunastu ludzi, aby ci pomogli - zaproponowała dziewczyna.
- Ok. Widzę, że jesteś jakaś nieobecna. Po szkole załatwię kogoś do pomocy - uśmiechnęła się delikatnie i wróciła do komponowania listy.
Gdybyś tylko wiedziała czemu nie lubię imprez.
Ale zanim weszła w głębsze odmęty swojego umysłu wyrwał ją czyiś głos. Męski głos.
- Możemy porozmawiać? - zapytał Derek Hale.
- Oczywiście - wstała z krzesła i wyszła za nim na parking szkolny.
Za nim zdążyła zareagować przygniótł ją do ściany.
- Co ty tutaj robisz? - warknął.
- Uczę się - odpowiedziała niewinnie.
- Nie igraj ze mną! Odkąd się tu pojawiłaś Alfa zaatakował jawnie mnie i Scotta. Dziwne, co nie?
- Nie rozumiem. Pamiętam, że tamtej nocy coś dziwnego nas goniło po szkole.
- Dlaczego kłamiesz?
- Skąd możesz mieć pewność, Hale?
- Wszystko jest w oczach. A w twoich jest nieprzenikniony mrok - stwierdził z kokieteryjnym tonem.
- Niektórych to pociąga. Pytanie czy ciebie także - szepnęła w jego usta.
- Rosario? - usłyszeli wołanie.
- Nie było rozmowy? - zapytała hybryda.
- Nie było - zgodził się Hale i ruszył w stronę swojego auta.
- Co się stało?
- Nic, Rebekah. Zupełnie nic.
- Jak chcesz. A tak na marginesie mam pytanie, kogo zapraszamy? Uczniów szkoły czy kogoś więcej?
- Może zaprośmy wszystkie dzieciaki z liceum i collage'u?
- Dobry pomysł, Ros!
Dzień dla obu wampirzyc strasznie się dłużył. Od razu po skończonych zajęciach Rebekah znalazła kilku chłopaków i dziewczyn, którzy mają jej pomóc. Pojechała z nimi na zakupy, więc Ros musiała wracać na piechotę, a miała daleką drogę.
Szła bardzo powoli, bo musiała sobie przemyśleć swój ostatni sen. Znów przed oczami stanęła jej tamta sytuacja:
Opuszczone miasteczko z pięknym ratuszem. Puste ulice i place zabaw. I śmierć. Martwi ludzie w kałużach z krwi. Z rozszarpanymi szyjami. Nagle poczuła jak ktoś wbija jej dłoń do klatki piersiowej i miażdży serce.
Hybryda otrząsnęła się z wspomnień. Nawet dla niej było to zbyt okrutne. Aby zniszczyć czyjeś miasto. Nawet jej ojciec, który zabił sporą liczbę ludzi nie był tak okrutny.
- Może cię podwieźć, Mikaelson?
- Stilinski? Wielkie dzięki! - uśmiechnęła się z wdzięcznością - Bekah mnie wystawiła i pojechała na zakupy.
- Na zakupy? Po co?
- Zdradzę ci to w wielkiej tajemnicy, więc cała szkoła musi wiedzieć - zażartowała - robimy imprezę. Wielką imprezę na koniec tygodnia, która ma rozładować napięcie.
- Impreza? W Beacon Hills? Jedyne super imprezy są u Lydii.
- Serio? Tylko u niej? W całym moim zwariowanym życiu byłam na wielu imprezach i balach, głównie z powodu ojca, który zresztą uwielbiał je ze względu na naiwne panny. A tak szczerze to nie lubię imprez. Zbrzydły mi.
- Oj dziewczyno. Twoja dusza musi być bardzo stara.
- Haha - powiedziała z sarkazmem.
Jechali dalej gawędząc sobie. Stiles opowiedział jej trochę o Beacon Hills, a ona opowiadała mu o świecie. Śmiali się na całe gardło, a Ros dawno nie czuła się tak dobrze.
- Dzięki Stiles za podwózkę. Gdyby nie ty musiałabym się wlec w nieskończoność.
- Nie ma za co. Do zobaczenia w szkole - kiedy wysiadła od razu odjechał.
Szybko weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Z torby wyciągnęła sztylet i weszła głąb domu. Czuła jak serce wali jej o żebra, choć wcale nie powinna się bać. Ale wiedziała, że istnieje coś starszego i potężniejszego niż ona.
Nagle coś złapało ją za ręką i skierowało sztylet do jej gardła.
- Ciii, skarbie. Nie chcemy zrobić ci krzywdy - odezwał się męski głos.
- Radzę ci, abyś mnie puścił - syknęła, ale ostrze dotknęło skóry, więc przerwała.
- Coś mówiłaś?
- James, nie powinieneś tak żartować! - krzyknęła uradowana.
- Ros, znasz mnie. To ja jestem takim żartownisiem - uśmiechnął się kiedy się odwróciła - robimy misia - przytulił ją mocno, tak, że zatonęła w jego uścisku.
- Już wystarczy! - wyplątała się, chwyciła go za ramiona i odsunęła się - zmieniłeś się. Twoje włosy i ubiór! A gdzie Louis?
- Eeeeee.... W kuchni - odpowiedział z ociągnięciem James.
- Louis! Za bardzo kochasz ludzkie jedzenie - zaśmiała się Mikaelson.
- Co ja poradzę, że to mój narkotyk? - wychylił głowę zza drzwi, miała buzię pełną jedzenia.
- Na ile zostajecie?
- Pewnie do następnych wakacji. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Czemu miałabym mieć? A gdzie będziecie mieszkać?
- Możemy z tobą? - zapytał Louis.
- Prosimy, prosimy, prosimy! - dodali razem i padli przed nią na kolana.
- Muszę spytać Bekhi, ale chyba tak.
- Jesteś kochana!
Rosario wypytywała ich o wakacje, które sobie urządzili. Louis z pasją opowiadał o Paryżu, Kioto w Japonii, Florencji, Rzymie, Splicie, Dubrowniku, Barcelonie i o Hyams Beach w Australii. Mikaelson słuchała jak zaczarowana trajkotania chłopaków, co odgoniło od niej ponure myśli. Ale niestety przerwała im Rebekah, która wróciła z zakupów.
- Hej, Ros... - zamarła w połowie kroku na widok jej przyjaciół - co jest?
- Bex, to James i Louis, dwójka moich ulubieńców z mojej watahy. Czy mogą z nami zamieszkać?
- Watahy? - nie dowierzała Rebekah.
- Tak, mam watahę, która liczy sobie sześć osób włącznie ze mną. Teraz mają wakacje, a oni postanowili sobie je skrócić i mnie znaleźć.
- I mają z nami zamieszkać?
- No tak.
- Jasne.
- Chłopcy przedstawcie się mojej ciotce - zaproponowała brunetka.
- James Torres - przedstawił się - urodzony w 1457.
- Czyli, że oni są jak ty?!
- Tacy sami - uśmiechnęła się Ros.
- Louis Carter, urodzony w 1943. Jestem najmłodszy z całej watahy.
- I opycha się ludzkim jedzeniem - dodał z przekąsem James.
- Och! Zamknij się idioto!
- Sam jesteś idiotą!
- No chyba ty!
- Zamknij się!
- To ty się zamknij!
- Boże! Jakiś ty upierdliwy - warknął James.
- I za to mnie kochasz - rozłożył ramiona w geście poddania Louis.
- I tu mnie masz.
- Czekajcie, czekajcie. Jesteście razem, w związku? - Rebekah była wyraźnie zszokowana.
- Jeśli pytasz czy są gejami to tak - odpowiedziała Ros z uczuciem.
- To dlatego zostałem wyrzucony z pierwszej sfory. W końcu było to kilka lat po średniowieczu i zero tolerancji.
- Dobra! Chłopcy wybierzcie sobie pokój i się rozpakujcie.
- Tak jest! - zasalutowali jej i pognali na piętro.
Pierwotna przez dłuższy czas przyglądała się swojej bratanicy. Nie mogła pojąć jak ktoś tak drobny, miły, mało agresywny (ta jasne) może mieć tyle tajemnic.
- Bex, wiem, że ukryłam to i owo przed tobą, ale zrozum, że nie mogę rozpowiadać tego na prawo i lewo. Oni byli moim ratunkiem kiedy tata był zasztyletowany, kiedy zginął.
- Rozumiem. Każdy może mieć swoje tajemnice. A teraz muszę odrobić zadanie. W końcu nie było mnie cały dzień - uśmiechnęła się Bekah i poszła do swojej sypialni.
I znowu Rosario Mikaelson została sam na sam ze swoimi myślami. Cholernie ponurymi myślami. Wstała z sofy i podeszła do wielkiego lustra. Wpatrywała się w siebie. W ciemne oczy, pełne usta, jasną cerę. Szukała różnic między sobą nieśmiertelną a sobą człowiekiem. Kiedy tak patrzyła w swoje odbicie opanowały ją wspomnienia:
Była wtedy jeszcze dzieckiem. Biegła. Biegła ile sił miała w nogach. Biegła do matki. Ciągłej siły nadawał jej strach. Strach przed tym co zobaczyła.
- Ros? Wszystko w porządku? - zapytał Louis
- Jak w najlepszym - uśmiechnęła się ciepło do chłopaka - naprawdę nie ma się czym martwić.
- Pamiętasz co było w 83?
- Właśnie nie chcę pamiętać - odpowiedziała cicho.
- Więc nie wchodź w mrok, bo cię pochłonie, tak jak ostatnio.
- Nie bój się. Nie zrobię wam tego ponownie. Obiecuję. Teraz idź do Jamesa. Pewnie się niecierpliwi.
- Tylko niczego mi tu nie zepsuj - zagroził jej palcem na co Mikaelson się roześmiała.
Świetny! 😘Ciemna strona Rosario? 💖Super! Uwielbiam ją! 😘
OdpowiedzUsuń