sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 4 "Miłość to pełne zaakceptowanie drugiej osoby niezależnie od różnych szczegółowych aspektów"

MUZYKA
_____________________

 W całym domu dało się słyszeć krzyki. Męskie krzyki. Rebekah spojrzała na budzik.
 - Fuck! Piąta rano - przeklęła i wstała z łóżka.
 Narzuciła na siebie szlafrok i zbiegła po schodach do salonu.
 - Która to godzina! - krzyknęła do podopiecznych swojej bratanicy.
 - Oj, nie denerwuj się tak Barbie Klaus - powiedział James - o tej porze nie możemy już spać, więc oglądamy telewizję.
 - To oglądajcie ją trochę ciszej.
 - Się wie, szefowo! - zasalutowali i wrócili do oglądania.
 Rebekah pokręciła z dezaprobatą głową i wróciła do swojej sypialni.

 Siódma rano. Pora wstawania i ubierania się. Choć dwójka chłopaków już nie spała, ale jeszcze się nie ubrała, więc musieli ruszyć swoje szacowne tyłki i wleźć na piętro. James pierwszy dopadł szafy i wyciągnął z niej czerwony T-shirt, czarną kurtkę, szare dżinsy, i buty. Louis za to ubrał biały T-shirt, niebieską baseballówkę, granatowe dżinsy i adidasy. Chłopcy byli bardzo zadowoleni ze swojego ubioru, to też mogli zejść na śniadanie.
 W kuchni zastali obie panny Mikaelson. Rebekah była pochłonięta listą spraw do załatwienia na imprezę. Rosario w ciszy jadła śniadanie. Chłopcy wyciągnęli sobie miski. wyspali do nich płatki, zalali je mlekiem i przysiedli się do dziewczyn. Również nic nie mówili tylko jedli. Wiedzieli, że przy tak ponurej atmosferze nie ma szans na przyjemną rozmowę.
 - Macie własny samochód? - zapytała ni z tego ni z owego Ros.
 - Za kogo nas masz? - odparł Louis - oczywiście, że mamy!
 - Cudownie! Nie trzeba was nigdzie podwozić - rzuciła Bekah.
 - Zbierajmy się - rozkazała brunetka i wstała z krzesła - No, Rebekah. Szybko szybko. Bo spóźnimy się do szkoły.

 Minął już tydzień. Nadszedł piątek i IMPREZA!!!
 W salonie (i to bardzo dużym) był rozstawiony sprzęt dla DJ-a, światła i maszyna do robienia dymu.
 Już po kilkunastu minutach od rozpoczęcia zabawy, a już wszyscy dobrze się bawili. Lu* i Jamie** tańczyli razem i od czasu do czasu się całowali. Rebekah bawiła się z kilkunastoma chłopakami i czuła się świetnie. A Ros... Ona siedziała w swoim pokoju, który zamknęła specjalnie na klucz, aby jakaś napalona para nie znalazła się przypadkiem w jej przestrzeni osobistej. Ale i tak to nie wiele dało. Słyszała co chwilę różne dźwięki z pokojów gościnnych, co wcale jej się nie podobało. Po dwóch godzinach do jej pokoju zaczął się ktoś dobijać. I to bardzo mocno. Podbiegła do drzwi i szybko je otworzyła. Do jej sypialni wparowali Derek Hale i Scott McCall.
 - Co. Robicie. W. Moim. Pokoju? - zaakcentowała każde słowo.
 - Uciekamy - wydyszał McCall.
 - Przed...?
 - Łowcami wilkołaków.
 - Zamknij się - warknął Derek.
 - Chodźcie za mną - rozkazała i wyprowadziła ich z pomieszczenia.
 Poprowadziła ich między tańczącymi. Ale zostali przyuważeni, więc Mikaelson złapał ich za ręce i sprawiła, że stali się nie widzialni.
 - Jak ty...? - zapytał Scott.
 - Nie ważne. Szybko. Długo nas tak nie utrzymam.
 Wbiegli szybko do piwnicy, a raczej lochów i wtedy ich puściła. Hybryda wyciągnęła z kieszeni telefon i włączyła w nim latarkę.
 - Gdzie idziemy? - dopytywał młodszy z wilkołaków.
 - Sama nie wiem. To nie ja wybudowałam to przejście - odparła chłodno.
 Dalej szli w ciszy, która była przerywana przez ich oddechy i kroki. Po dość długiej wycieczcie dotarli do klapy. Ros podniosła ją i zamarła.
 - Co jest? - zaniepokoił się Hale.
 - Las - odpowiedziała.
 Derek i Scott weszli pierwsi, a potem Hale pomógł wejść Ros. Dziewczyna straciła równowagę i wpadła w ramiona wilkołaka. Momentalnie przypomniała sobie, że prawie się pocałowali tydzień temu.
 - Wybaczcie, że wam przeszkadzam, ale... - Scott zaniemówił.
 - No witamy witamy - usłyszeli.
 Rosario dostała czymś w ramię i padła na ziemię ciężko dysząc.
 - Nigdy nie widziałam, aby tojad tak działał na wilkołaka - powiedziała Kate Argent i strzeliła do pozostałych dwóch wilków.
 Chłopaki spróbowali uciec, choć tojad zatruwał im krew. Biegli na oślep, byle przed siebie i jak najdalej. Nie dotarli daleko gdy przed nimi wyrosła druciana siatka. Nie wyhamowali i wpadli na nią. Obaj poczuli jak tysiące drucików wbija im się w ciało. Przez te rany stracili dużo krwi. Padli zamroczeni na ziemię.
 - Słodkich snów - wyszeptała Kate.

 Tym czasem impreza się skończyła. Młodzież nieśpiesznie wracała do domów, wiedząc, że dostaną burę od rodziców za picie.
 Rebekah z zadowoleniem na twarzy weszła do sypialni Ros.
 - Rosario?
 - Co jest? - zagadnął James.
 - Widziałeś ją?
 - Nie. Lu, wiesz gdzie Ros? - krzyknął Torres.
 - Widziałem jak weszła do piwnicy z jakimiś chłopakami. A co?
 - A jak wyglądali? - dopytywała się Bekah
 - Obaj z ciemnymi włosami, jeden był młodszy, a ten starszy był lekko zarośnięty.
 Mikaelson już wiedziała o kogo chodziło. Otworzyła drzwi do piwnicy i zeszła na dół. Skręciła już na początku i znalazła się w tunelu. Puściła się biegiem, a za nią Louis i Jamie. Kiedy dotarli do końca James zaciągnął się powietrzem.
 - Była tu. Jakoś dwie godziny temu. I czuję jeszcze dwa zupełnie inne zapachy. Typowe dla wilkołaków płci męskiej.
 - Tyle wyniosłeś ze zwykłego wąchania? - powiedziała z podziwem Rebekah.
 - Jestem hybrydą heretykiem. Mam o wiele lepszy węch niż przeciętny wilkołak czy nawet Alfa.
 Pierwotna podeszła pod klapę i uchyliła ją. Wspięła się i wyszła gdzieś w lesie. Chłopcy tuż za nią.
 - Czuję krew - mruknęła.
 Louis kucnął i dotknął palcem zaschniętej kropli krwi. Poparzyła go.
 - To tojad - dodał - z krwią. Ktoś strzelał tojadem. Widać tu dwa szlaki z krwi. Idą prosto na strzępy drucianej siatki. A przy niej jest więcej czerwieni, więc można stwierdzić, że dwójka próbowała uciekać.
 - Możesz stwierdzić kto?
 - Nic trudnego. Wystarczy oddzielić ślady krwi i sprawić, aby utworzyły imię osoby, która się zraniła - Lu złapał swojego chłopaka za dłonie i oboje zamknęli oczy.
 Szeptali jakieś niezrozumiałe słowa. Krew zaczęła się rozdzielać. Tylko na dwie części i utworzyła imiona:
 - Scott McCall i Derek Hale - warknęła Bex - próbowali uciekać! I pewnie nawet jej nie ratowali!
 - Spokojnie. Nawet nie wiesz jak tojad miesza w umyśle wilkołaka. Porównuje się to do jadu wilkołaka na wampirze. A Ros pewnie jak dostała to od razu padła - snuł swoją teorię Lu.
 - Ale trzeba ich znaleźć! - warknęła Pierwotna.
 - Zajmiemy się tym. Za niedługo odzyskamy naszą Rosario - oznajmił James.
 - Ale będziemy musieli albo przeszukać całe Beacon Hills i tereny wokół miasta, albo użyć naprawdę dużo magii - westchnął Carter.

_____________________________
*zdrobnienie od Louis
**zdrobnienie od James

1 komentarz:

Od komentowania jeszcze nikt nie umarł ;)