_________________________
To był jedyny bal, który Rosario będzie wspominać najlepiej. Nie nudziła się, nie była oblegana przez ludzi, którzy chcieli robić z nią lub jej ojcem interesy. To była jakaś nowość. Przez cały wieczór Derek nie odstępował jej na krok. Sprawił, że świetnie się bawiła.
Po balu odwiózł ją do domu.
- Dzięki - uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Nie masz za co dziękować - odpowiedział jej tym samym.
Nachyliła się dała mu całusa w policzek.
- Do zobaczenia.
Ros wyszła z Camaro Dereka i ruszyła w stronę swojego domu. Była szczęśliwa. Czuła ze wszystko po raz pierwszy w jej życiu jest na swoim miejscu.
W środku nikogo nie zastała. Była pewna, że wyszli do jakiegoś klubu.
Poszła do swojej sypialni i przebrała się w wygodną piżamę. Sukienki to nie jest jej styl.
Ros westchnęła cicho, rozczesując swoje włosy. Usłyszała trzaśnięcie drzwiami i śmiech Jareda i Bekhi. Uśmiechnęła się pod nosem. Przyjemnie było słuchać, że się dogadują.
Popatrzyła na zegarek. Trzecia nad ranem. Trzeba iść spać. Czarnowłosa sprawdziła jeszcze czy tata nie dzwonił i zasnęła.
Ranek. Słońce świeciło Bex w oczy. Mruknęła niezadowolona z tego. Obróciła się na plecy i otworzyła oczy. Nie było sensu próbować dalej zasnąć.
- Dzień dobry wszystkim śpiochom! Dzisiaj będzie piękne słońce i zero chmur na niebie - odezwał się Jared.
No cóż... Rebekah jest znana ze swojego zamiłowania do mężczyzn jak Jared do kobiet. Więc wiadomo co się wydarzyło się ostatniej nocy.
- I co? Nic nie powiesz? - zagadnął Rieul.
- Nie.
- Ale "nie" to już coś.
- Czy ty zawsze obracasz wszystko na swoją korzyść?
- Tak. Inaczej bym nigdy nie wygrał.
- Faceci - westchnęła Pierwotna.
- Kobiety - odgryzł się chłopak.
Wstał z łóżka Rebekhi i zaczął się ubierać.
- Zapominamy o tym czy...? - zapytała Mikaelson.
- Mi to obojętne - odparł i wyszedł z jej sypialni
Ranek. Słońce świeciło Bex w oczy. Mruknęła niezadowolona z tego. Obróciła się na plecy i otworzyła oczy. Nie było sensu próbować dalej zasnąć.
- Dzień dobry wszystkim śpiochom! Dzisiaj będzie piękne słońce i zero chmur na niebie - odezwał się Jared.
No cóż... Rebekah jest znana ze swojego zamiłowania do mężczyzn jak Jared do kobiet. Więc wiadomo co się wydarzyło się ostatniej nocy.
- I co? Nic nie powiesz? - zagadnął Rieul.
- Nie.
- Ale "nie" to już coś.
- Czy ty zawsze obracasz wszystko na swoją korzyść?
- Tak. Inaczej bym nigdy nie wygrał.
- Faceci - westchnęła Pierwotna.
- Kobiety - odgryzł się chłopak.
Wstał z łóżka Rebekhi i zaczął się ubierać.
- Zapominamy o tym czy...? - zapytała Mikaelson.
- Mi to obojętne - odparł i wyszedł z jej sypialni
- Widziałeś może Lorraine, Jamesa, Louisa i Sarhę? - zapytała Ros, gdy tylko Jared przekroczył próg kuchni.
- Nie. A co?
- Nie wrócili. Martwię się - Mikaelson była roztrzęsiona.
Zawsze bała się o swoją watahę. Nie ważne czy była powiadomiona o ich późnym powrocie. Bała się, że kiedyś zostanie sama. A to było przerażające.
- Wiem. Spokojnie. Wrócą. W końcu jesteśmy najpotężniejszymi hybrydami na świecie - zaśmiał się Rieul.
- Ale i tak się niepokoję. Czuję, że dzieje się coś złego. Bardzo złego - brunetka wzdrygnęła się.
- Nie przejmuj się - podszedł i ją przytulił. - Wychodziliśmy już z różnych tarapatów. Jeśli coś się złego stało to sobie poradzą. Jak zawsze.
Rebekah patrzyła na nich z zazdrością. Nie rozumiała czemu Jared cały czas przytulał jej bratanicę. Z boku wyglądało to tak, jakby byli w sobie bezgranicznie zakochani.
Tylko, że tak nigdy nie było i nie będzie. Jared i Ros byli dla siebie jak rodzeństwo. On - straszy i troskliwy brat. Ona - młodsza, nadopiekuńcza siostra. Idealnie się uzupełniali i byli podporą dla tej małej sfory wynaturzeń.
Jeszcze tego samego dnia zadzwonił Scott. Powiedział, że Peter ugryzł Lydię i leży teraz w szpitalu. Ros od razu pognała do szpitala. Mimo tego, że nie znała tej dziewczyny za dobrze martwiła się. Doskonale wiedziała czym grozi ugryzienie Alfy. Przemiana albo śmierć.
- I co z nią?
- Kiepsko - odpowiedział Stiles.
- Znajdę tego dupka i pożałuje - warknął Scott i chciał wyjść ze szpitala.
- Czekaj! - Ros go powstrzymała. - Samotna Beta nigdy nie pokona Alfy.
- To co mam zrobić? Czekać aż ktoś znowu zginie?
- Nie. Spokojnie Scott. Chodź ze mną. Postaram ci się pomóc. Najlepiej jak potrafię - zaprowadziła go do swojego samochodu.
- Nie masz pewności, Allison! Skąd wiesz, że Kate zamordowała rodzinę Hale'ów? - pytał Chris Argent.
- Wszystko na to wskazuje. Nauczyciel chemii narysował wzór wisiorka, który od niej dostałam oraz dokładnie opisał ciotkę.
- Muszę zapytać o to Kate - stwierdził Argent.
- Nie ma jej. Gdzieś wyszła. Powiedziała, że zna sposób jak sprzątnąć brudy z Beacon Hills.
- Wiesz gdzie poszła?
- Nie. A ty?.
- Brudy.... tak nazywała rodzinę Hale'ów. Spalony dom Hale'ów.
- Na co czekamy? Jedźmy tam!
Argentowie wybiegli z domu i wsiedli do auta Chrisa. Po chwili ruszyli z piskiem opon w stronę rezerwatu.
Kate Argent stała w ukryciu razem ze swoimi sprzymierzeńcami. Czekali aż pojawi się któryś z wilkołaków. Mieli doskonałą przynętę w środku spalonego domu. Tylko czekać na swoją zdobycz.
- Dlaczego to tak długo trwa? - zapytał jeden z mężczyzn towarzyszących Kate.
- Daj im czas. Przyjdą tu. Trzeba być cierpliwym - odpowiedziała mu łowczyni.
- Ale to za długo - oburzył się jeden z nich.
- Cicho bądź! Skąd wiesz, że ich tu nie ma? Może nasłuchują? - zasugerowała Argent.
Nadal czekali w ciszy i jako takim skupieniu. Po kilkunastu minutach byli potwornie znudzeni. Ale trud się opłacił. Dostrzegli jak nadchodzi Scott wraz z jakąś brunetką, a za nimi skradają się Hale'owie.
- Nie ma go tu - odezwał się Scott do Ros.
- Wręcz przeciwnie - Peter wyłonił się z ciemności. - Namyśliłeś się? Dołączysz do mojego stada?
- Po moim trupie - powiedział pewnie McCall.
- Może być i tak - straszy Hale chciał zaatakować Betę, ale został postrzelony. Przez Kate Argent.
- Witaj skarbie - zwróciła się do Dereka i także w niego strzeliła.
Mimo bólu podbiegł do Rosario i Scotta. Kazał im biec do domu.
- Nie! Czuję benzynę - odpowiedziała Mikaelson.
- Słusznie, moja droga. A zgadnij kto jest w środku? - brązowooka spojrzała na łowczynię z przerażeniem. - Tak, twoje ukochane stado. Cała trójka.
Ale ona nie słuchała spróbowała wbiec do środka, ale jeden z łowców podpalił ruiny.
Stanęła zszokowana. Poczuła jak ktoś ją odciąga od ognia. Raczej dwa ktosie. Czyli Louis i Jared.
- Nie! - krzyknęła. - Nie!
Peter wykorzystał okazję i zaatakował Kate. Jako, że łowczyni była tylko człowiekiem, Alfa z łatwością poderżnął jej gardło.
Allison i Chris dotarli za późno. Kate była martwa.
Derek także wykorzystał sytuację.
- To za Laurę - warknął i przebił mu gardło.
- Nie! - Scott wydarł się.
Jego jedyna szansa na normalność ulotniła się wraz z życiem Petera.
- Nie! - Ros nadal krzyczała.
Louis i Jared ledwo ją mogli przytrzymać. Sami czuli ból. Rozdzierający ból pomiędzy własnymi uczuciami, a tym co powinni zrobić. Czyli nie powinni puścić Rosario.
- Rozerwę was na strzępy - wydarła się Mikaelson. - Nikt nie wyjdzie stąd żywy! Nikt! Słyszycie?! Zapłacicie mi za to swoją krwią! Rozleję ją pod Nemetonem!
Ostatni członkowie jej watahy spojrzeli na zbiorowisko. Stiles, Scott, Allison, Chris, Jackson, Derek i pozostali łowcy patrzyli z przerażeniem na twarz Ros. Była wampirza.
- Nienawidzę tego miejsca - szepnął Jared. - Odebrało mi już zbyt wiele. - Zerknął na Louisa - wybacz, że zobaczysz ją w najgorszym stanie - szepnął i puścił swoją Alfę.
Dziewczyna nie czekała ani chwili dłużej. Od razu rzuciła się na łowców wilkołaków. Najpierw zabiła tego co podpalił dom. Wbiła swoje kły w jego szyję i boleśnie opróżniała go z krwi. Krzyczał z bólu póki nie odpadła mu głowa. Rosario puściła jego ciało. Z jej ust ściekała czerwona ciecz nadając jej jeszcze bardziej makabryczny wygląd.
- Ros. Proszę nie - Louis był załamany. Widział ją tylko raz w czarnych dniach, ale to nie było aż tak okropne. Nawet w jednym procencie.
Mikaelson zignorowała go. Chciała zemsty. Chciała zabić każdego w jej otoczeniu. Poza Jaredem i Lu.
- Proszę, Ros. Nie jesteś taka - Derek próbował przemówić jej do rozumu.
- Myślisz, że cię nie zabiję? Będziesz umierał w agonii. Powoli. Poczujesz namiastkę tego co czułam gdy mi twoi przodkowie wymordowali rodzinę. Mogłam tamtego dzieciaka nie oszczędzić i go też zabić. Żałuję tego - powiedziała chłodno i zaatakowała świeżą Alfę.
Zanim przebiła mu tętnicę została postrzelona. Kołkiem. Z kuszy.
Kilka metrów od niej stali Mikaelsonowie zawiadomieni przez Rebekhę. Kol trzymał kuszę i celował w córkę.
Podbiegł do niej i mocno złapał ją za ramiona.
- Wybacz, skarbie - szepnął i wbił jej złoty sztylet, zaprojektowany specjalnie dla niej, w serce.
__________________________
1319 słów
- Nie. A co?
- Nie wrócili. Martwię się - Mikaelson była roztrzęsiona.
Zawsze bała się o swoją watahę. Nie ważne czy była powiadomiona o ich późnym powrocie. Bała się, że kiedyś zostanie sama. A to było przerażające.
- Wiem. Spokojnie. Wrócą. W końcu jesteśmy najpotężniejszymi hybrydami na świecie - zaśmiał się Rieul.
- Ale i tak się niepokoję. Czuję, że dzieje się coś złego. Bardzo złego - brunetka wzdrygnęła się.
- Nie przejmuj się - podszedł i ją przytulił. - Wychodziliśmy już z różnych tarapatów. Jeśli coś się złego stało to sobie poradzą. Jak zawsze.
Rebekah patrzyła na nich z zazdrością. Nie rozumiała czemu Jared cały czas przytulał jej bratanicę. Z boku wyglądało to tak, jakby byli w sobie bezgranicznie zakochani.
Tylko, że tak nigdy nie było i nie będzie. Jared i Ros byli dla siebie jak rodzeństwo. On - straszy i troskliwy brat. Ona - młodsza, nadopiekuńcza siostra. Idealnie się uzupełniali i byli podporą dla tej małej sfory wynaturzeń.
Jeszcze tego samego dnia zadzwonił Scott. Powiedział, że Peter ugryzł Lydię i leży teraz w szpitalu. Ros od razu pognała do szpitala. Mimo tego, że nie znała tej dziewczyny za dobrze martwiła się. Doskonale wiedziała czym grozi ugryzienie Alfy. Przemiana albo śmierć.
- I co z nią?
- Kiepsko - odpowiedział Stiles.
- Znajdę tego dupka i pożałuje - warknął Scott i chciał wyjść ze szpitala.
- Czekaj! - Ros go powstrzymała. - Samotna Beta nigdy nie pokona Alfy.
- To co mam zrobić? Czekać aż ktoś znowu zginie?
- Nie. Spokojnie Scott. Chodź ze mną. Postaram ci się pomóc. Najlepiej jak potrafię - zaprowadziła go do swojego samochodu.
- Nie masz pewności, Allison! Skąd wiesz, że Kate zamordowała rodzinę Hale'ów? - pytał Chris Argent.
- Wszystko na to wskazuje. Nauczyciel chemii narysował wzór wisiorka, który od niej dostałam oraz dokładnie opisał ciotkę.
- Muszę zapytać o to Kate - stwierdził Argent.
- Nie ma jej. Gdzieś wyszła. Powiedziała, że zna sposób jak sprzątnąć brudy z Beacon Hills.
- Wiesz gdzie poszła?
- Nie. A ty?.
- Brudy.... tak nazywała rodzinę Hale'ów. Spalony dom Hale'ów.
- Na co czekamy? Jedźmy tam!
Argentowie wybiegli z domu i wsiedli do auta Chrisa. Po chwili ruszyli z piskiem opon w stronę rezerwatu.
Kate Argent stała w ukryciu razem ze swoimi sprzymierzeńcami. Czekali aż pojawi się któryś z wilkołaków. Mieli doskonałą przynętę w środku spalonego domu. Tylko czekać na swoją zdobycz.
- Dlaczego to tak długo trwa? - zapytał jeden z mężczyzn towarzyszących Kate.
- Daj im czas. Przyjdą tu. Trzeba być cierpliwym - odpowiedziała mu łowczyni.
- Ale to za długo - oburzył się jeden z nich.
- Cicho bądź! Skąd wiesz, że ich tu nie ma? Może nasłuchują? - zasugerowała Argent.
Nadal czekali w ciszy i jako takim skupieniu. Po kilkunastu minutach byli potwornie znudzeni. Ale trud się opłacił. Dostrzegli jak nadchodzi Scott wraz z jakąś brunetką, a za nimi skradają się Hale'owie.
- Nie ma go tu - odezwał się Scott do Ros.
- Wręcz przeciwnie - Peter wyłonił się z ciemności. - Namyśliłeś się? Dołączysz do mojego stada?
- Po moim trupie - powiedział pewnie McCall.
- Może być i tak - straszy Hale chciał zaatakować Betę, ale został postrzelony. Przez Kate Argent.
- Witaj skarbie - zwróciła się do Dereka i także w niego strzeliła.
Mimo bólu podbiegł do Rosario i Scotta. Kazał im biec do domu.
- Nie! Czuję benzynę - odpowiedziała Mikaelson.
- Słusznie, moja droga. A zgadnij kto jest w środku? - brązowooka spojrzała na łowczynię z przerażeniem. - Tak, twoje ukochane stado. Cała trójka.
Ale ona nie słuchała spróbowała wbiec do środka, ale jeden z łowców podpalił ruiny.
Stanęła zszokowana. Poczuła jak ktoś ją odciąga od ognia. Raczej dwa ktosie. Czyli Louis i Jared.
- Nie! - krzyknęła. - Nie!
Peter wykorzystał okazję i zaatakował Kate. Jako, że łowczyni była tylko człowiekiem, Alfa z łatwością poderżnął jej gardło.
Allison i Chris dotarli za późno. Kate była martwa.
Derek także wykorzystał sytuację.
- To za Laurę - warknął i przebił mu gardło.
- Nie! - Scott wydarł się.
Jego jedyna szansa na normalność ulotniła się wraz z życiem Petera.
- Nie! - Ros nadal krzyczała.
Louis i Jared ledwo ją mogli przytrzymać. Sami czuli ból. Rozdzierający ból pomiędzy własnymi uczuciami, a tym co powinni zrobić. Czyli nie powinni puścić Rosario.
- Rozerwę was na strzępy - wydarła się Mikaelson. - Nikt nie wyjdzie stąd żywy! Nikt! Słyszycie?! Zapłacicie mi za to swoją krwią! Rozleję ją pod Nemetonem!
Ostatni członkowie jej watahy spojrzeli na zbiorowisko. Stiles, Scott, Allison, Chris, Jackson, Derek i pozostali łowcy patrzyli z przerażeniem na twarz Ros. Była wampirza.
- Nienawidzę tego miejsca - szepnął Jared. - Odebrało mi już zbyt wiele. - Zerknął na Louisa - wybacz, że zobaczysz ją w najgorszym stanie - szepnął i puścił swoją Alfę.
Dziewczyna nie czekała ani chwili dłużej. Od razu rzuciła się na łowców wilkołaków. Najpierw zabiła tego co podpalił dom. Wbiła swoje kły w jego szyję i boleśnie opróżniała go z krwi. Krzyczał z bólu póki nie odpadła mu głowa. Rosario puściła jego ciało. Z jej ust ściekała czerwona ciecz nadając jej jeszcze bardziej makabryczny wygląd.
- Ros. Proszę nie - Louis był załamany. Widział ją tylko raz w czarnych dniach, ale to nie było aż tak okropne. Nawet w jednym procencie.
Mikaelson zignorowała go. Chciała zemsty. Chciała zabić każdego w jej otoczeniu. Poza Jaredem i Lu.
- Proszę, Ros. Nie jesteś taka - Derek próbował przemówić jej do rozumu.
- Myślisz, że cię nie zabiję? Będziesz umierał w agonii. Powoli. Poczujesz namiastkę tego co czułam gdy mi twoi przodkowie wymordowali rodzinę. Mogłam tamtego dzieciaka nie oszczędzić i go też zabić. Żałuję tego - powiedziała chłodno i zaatakowała świeżą Alfę.
Zanim przebiła mu tętnicę została postrzelona. Kołkiem. Z kuszy.
Kilka metrów od niej stali Mikaelsonowie zawiadomieni przez Rebekhę. Kol trzymał kuszę i celował w córkę.
Podbiegł do niej i mocno złapał ją za ramiona.
- Wybacz, skarbie - szepnął i wbił jej złoty sztylet, zaprojektowany specjalnie dla niej, w serce.
__________________________
1319 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Od komentowania jeszcze nikt nie umarł ;)